Patrzył na nią ze ściśniętym gardłem. W ostatnich łatach bardzo się postarzała. Zdrowie jej nie dopisywało, straciła energię i chęć do życia.
Czuł, że zżerają ją złe wspomnienia, żal i wstyd. I tęsknota za córką, za wnuczką. Wściekał się, widząc, jak zawzięcie wertuje kroniki towarzyskie we wszystkich gazetach. Ilekroć natrafiła na jakąś wzmiankę o Hope albo o Glorii, wycinała ją i wklejała do specjalnego zeszytu. Bywały dni, kiedy całymi godzinami potrafiła przeglądać te swoje wycinki, rozpamiętując, co utraciła i czego nigdy nie zaznała. Jeśli zdarzało się, że brał ją gdzieś na kolację, wpatrywała się w siedzące przy innych stolikach rodziny z taką żałością, że Santosowi kroiło się serce. To samo serce pełne było nienawiści do Hope. Za krzywdę, którą wyrządziła matce. Za jej okrucieństwo, za świętoszkowatość, za obłudę, z jaką ferowała wyroki nad innymi, za jej uprzedzenia. Równie mocno nienawidził Glorię za to, jak się z nim obeszła. Ona i jej matka nie były godne czyścić butów Lily, jego własnych zresztą też. Podszedł do łóżka, ostrożnie wyjął książkę z dłoni śpiącej. Gdy nachylił się, żeby poprawić poduszkę, otworzyła powieki. - Santos? - Zamrugała jeszcze nieprzytomna, ale szybko się ocknęła. - Znowu przysnęłam, tak? Uśmiechnął się łagodnie. - W tym tempie nigdy nie skończysz tej książki. - Okropna rzecz, starość. - Zerknęła na zegarek. - Która to godzina? - Północ. - Jak randka? - Udana - powiedział miękko. - Bardzo udana. Przesunęła się trochę, żeby zrobić mu miejsce na brzegu łóżka. - Opowiedz mi. Usiadł posłusznie, gotując się do egzaminu. To był ich domowy rytuał. - Jest bardzo miła. Inteligentna. Ma małą restauracyjkę w Dzielnicy Francuskiej. - Ładna? - Jeszcze jak. - Rozbawiony potarł palcem czubek nosa. - Poznałem ją kiedyś, dawno temu... Lily chwilę pomilczała, pokiwała głową. Był jej wdzięczny, że nie pyta o więcej. - Z tego mogłoby coś być - stwierdziła wreszcie. - Zamierzasz spotkać się z nią jeszcze? - Chyba tak. Na pewno. - To dobrze. - Położyła dłonie płasko na kołdrze. - Za dużo pracujesz. Powinieneś mieć kogoś. - Mam ciebie. - Ja jestem stara i chora. Potrzebujesz partnerki. Santos skrzywił się komicznie. - Wolę mojego partnera. - Dziewczyny, towarzyszki - najeżyła się, widząc jego rozbawienie. - Chcę, żebyś był szczęśliwy. - Odwróciła szybko głowę, by ukryć napływające do oczu łzy. - Bóg nie stworzył nas do samotnego życia. Pamiętaj, że na początku byli Adam i Ewa. Dwoje. Santos nachylił się i pocałował staruszkę w czoło. - Nie martw się o mnie. Całkiem nieźle mi się żyje. Jestem szczęśliwy. - Naprawdę? Naprawdę jesteś szczęśliwy? - zapytała z naciskiem. Zrozumiał jej pytanie. Podobnie jak on, nie zapomniała, że kiedyś był pewien swego szczęścia: znalazł ukochaną, znalazł miłość. Czuł od dawna, że Lily obwinia siebie o tamten jego zawód. -Tak, jestem szczęśliwy. - Otulił Lily starannie kołdrą i pochylił się, żeby zgasić nocną lampkę. - A teraz śpij - szepnął - bo nie wstaniesz jutro na poranną mszę. - Zatrzymał się jeszcze przy drzwiach. - Zawołaj, gdybyś czegoś potrzebowała. - Santos? - Tak? - Słyszałam, że ten człowiek zabił następną dziewczynę. - Dostanę go, to tylko kwestia czasu. - Wiem - mruknęła, zapadając w sen. - Wiem, że go dostaniesz. Wierzę w ciebie... absolutnie. Santos przez chwilę stał jeszcze w progu, patrząc z czułością na Lily. Mieszkał z nią, bo go potrzebowała. Bo jej obecność w domu dawała mu poczucie bezpieczeństwa, działała kojąco. Jednak niedługo Lily zabraknie. Choćby najtroskliwiej się nią opiekował, choćby czuwał nad nią dzień i noc - odejdzie. Wiedział, że powinien się przygotować na ten bolesny moment, ale nie miał pojęcia, jak miałby się niby przygotować na coś, co przekraczało wyobraźnię? Jak zdoła pogodzić się z druzgocącą perspektywą życia bez Lily? Zostanie sam. Znowu. Pogrążony w przygnębiających myślach, trwał tak w drzwiach bez ruchu. Wiedział, że już nie zaśnie i że nie warto nawet próbować. Pojedzie do wydziału i zobaczy, czy nie ma nowych śladów w sprawie ostatniego morderstwa. Coś musiał przeoczyć. Na pewno. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY Telefon obudził ją z głębokiego snu bez marzeń. Siadając gwałtownie na łóżku, sięgnęła po słuchawkę. - Słucham, mówi Gloria St. Germaine. Dzwonił zastępca menedżera hotelu, sensat i nerwus. Tak trajkotał w podnieceniu, że Gloria nie mogła nic zrozumieć. - Co? - Potarła twarz dłonią. - Powoli, Vincent. Nie wiem, o co chodzi... - Nagle dotarło do niej znaczenie chaotycznych słów i zesztywniała. Śnieżynka znowu zaatakował. Tym razem ułożył ciało na hotelowym parkingu. Gloria natychmiast wyskoczyła z łóżka. - Uspokój się, Vincent. I za nic, ale to za nic nie rozmawiaj z prasą, jasne? Zaraz tam będę. Zawiadomię tylko ludzi z public relations i naszego adwokata.