– To znaczy, że wczoraj nie byłeś zdekoncentrowany?
– Byłem. – I co? – Jak to: co? – Przecież wiesz. – Nie rozumiem, Lucy. O co ci chodzi? – Wiem, że nie przyjechałeś tu tylko ze względu na mnie – powiedziała szybko, nie bawiąc się w żadną dyplomację. – Miałeś jakieś inne powody. – Na przykład? Ten człowiek mógł doprowadzić do szaleństwa. – Po co mam zgadywać, skoro sam mi to powiesz. Musisz. Uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie. – Jak mus, to mus, ale sam nie wiem, co ci powiedzieć. Wolałbym usłyszeć od ciebie, jak daleko sięgają twoje przypuszczenia. – Czy to znaczy, że rzeczywiście miałeś jeszcze jakieś powody? – Za dużo myślisz. Lucy złożyła ramiona na piersiach i zastanawiała się przez chwilę. – Dobrze. W porządku. Od tej chwili masz mnie informować, gdzie jesteś, co robisz, co wiesz i jakie masz plany. To jest mój dom, moje miasto, moja rodzina i moje życie. Jasne? Sebastian założył ręce na karku i wyciągnął się na kocu. – Jasne, Lucy. Aha, twój syn oszukuje przy grze w warcaby. Jeśli Georgie to zauważy, rozpęta się prawdziwe piekło. ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Sidney położyła ręce na ramionach Jacka, nie pozwalając mu wstać. – Siedź – powiedziała. – Ja zrobię martini. Uśmiechnął się, czując zapach jej perfum. Była piękna i dobra. – Nie musisz mnie obsługiwać. – To nie jest obsługiwanie – zaśmiała się, przechodząc z patio, gdzie siedzieli, do kuchni. – Tylko już mam dość twojego przygnębienia. Daję ci jeszcze jedną szansę, a jeśli się nie poprawisz, wypiję martini i znikam. W samotności będziesz mógł się smucić do woli. Jack poczuł, że łzy napływają mu do oczu. Była taka dobra. Inteligentna, prawa, bez kompleksów. Żałował, że nie ma odwagi powiedzieć jej o Darrenie i szantażu, o Colinie, o własnej małostkowości, która kazała mu obwiniać Lucy o przeprowadzkę do Vermontu, jakby ten szantaż i jego samotność były jej winą. Nie potrafił się jednak na to zdobyć. To wszystko działo się jakby w nierealnym świecie i miał wrażenie, że gdyby zaczął o tym mówić, jego słowa urealniłyby cały ten koszmar. Wciąż przechodził przez ,,fazę negacji’’, jak by to ujął psychiatra. Jednak milczenie zżerało go i wypalało od środka. Od dnia, gdy stał nad trumną syna, po raz pierwszy poczuł się tak samotny i bezradny. Sidney uznała, że jest przemęczony pracą. Kalendarz miał wypełniony sprawami, które powinien załatwić przed sierpniowym urlopem. Używał wszelkich dopuszczalnych sposobów, by zdobyć poparcie dla projektu ustawy, którą forsował wraz z dwoma innymi senatorami.