kalendarz i ksia¿ke adresowa.
Wło¿ył papiery do kieszeni, wyszedł, zamknawszy za soba drzwi. Nastepnym razem, kiedy sie tu pojawi, bedzie postepował zgodnie z zasadami. Podszedł do swojego cadillaca i spojrzał nad wodami zatoki w strone Półwyspu Tiburon, malowniczego skrawka ladu wrzynajacego sie morze. Tam, w eleganckim domu opieki, przebywa obecnie ojciec Marli Cahill, Conrad Amhurst. Paterno zmru¿ył oczy w zamysleniu, wsiadł do samochodu, 187 wsadził kluczyk do stacyjki i ruszył z parkingu. Wprawdzie jego dzieci mówiły, ¿e ten samochód wyglada jak motorówka, i chciały, ¿eby wymienił go na nowszy model, ale Paterno uwielbiał czerwona skórzana tapicerke i to miejsce na tablicy rozdzielczej, w którym przez ponad trzydziesci lat stała nale¿aca do jego ojca mała figurka Dziewicy Maryi. Na razie nie miał zamiaru sprzedawac tego samochodu. Jeszcze przez jakis czas. - Mon Dieu! - wykrzykneła Helene, osobista fryzjerka Eugenii. Spojrzawszy na głowe Marli, omal nie padła zemdlona na podłoge w holu. - Co sie stało? - Mówiłam ci przecie¿ o wypadku - odparła Eugenia. - Nie... nie o to chodzi. Co sie stało z... włosami? - Sama je obciełam - oznajmiła Marla, rozbawiona przera¿eniem tej drobnej kobiety. - Tak, có¿... zobaczymy... Och, chyba bede musiała sie najpierw dobrze zastanowic. - Potem, jakby zdała sobie sprawe, ¿e jej słowa moga zrazic nowa klientke, dodała z usmiechem: - Ale to oczywiscie ¿aden problem. Umiem dokonywac prawdziwych cudów. Pani ma piekna twarz, po co ja ukrywac... zaraz... Jest pani zadowolona z koloru? - Potrzebuje tylko strzy¿enia - odparła Marla. - A własciwie wyrównania. Helene posłała jej przebiegłe spojrzenie, które mówiło: „Och, gdybys tylko wiedziała”. Udały sie winda do apartamentu Marli, gdzie fryzjerka od razu przystapiła do rzeczy. Namówiła Marle na mycie, od¿ywke i obciecie tego, co jeszcze zostało. Z wyrazem powagi na twarzy, jakby rzezbiła piata twarz w skale góry Rushmore, Helene pracowała goraczkowo, mruczac cos pod nosem, potrzasajac głowa a na koniec zabrała sie do suszenia tego, co Marla uznała za dzieło geniusza. Krótkie mahoniowe loczki prawie zupełnie zasłaniały blizne i wdziecznie opadały na kark. 188 - Szczesciara z pani - stwierdziła Helene, przekrzywiajac głowe i przygladajac sie efektom swojej pracy. Odpowiedziało jej drwiace spojrzenie Marli, która w lustrze widziała swoja wcia¿ jeszcze opuchnieta i posiniaczona twarz. - O, tak - upierała sie Helene - te brzydkie kolorki wkrótce znikna, a pani oczy i kosci policzkowe sa po prostu wspaniałe. Widac od razu. -W zachwycie wzniosła w góre rece i oczy. - Powinna pani zobaczyc, nad czym ja czasem musze pracowac! - Dziekuje - powiedziała Marla i poczuła, ¿e sie rumieni.