żartobliwą przyganą.
– I jedno, i drugie. Ale nie kłamię. Jesteś naprawdę cudowna. Wiedziała, że tak nie jest, bo co najwyżej można ją było określić jako atrakcyjną. Poruszała się z gracją i miała miłą, choć nieco zbyt kanciastą twarz, która nie poddawała się działaniu czasu. Nikt jednak nie powiedziałby, że jest wspaniała czy seksowna. – Cieszę się, że tak uważasz. – Nie lubisz, jak ci się mówi komplementy, prawda? To pewnie z powodu twojego ojca... – Dlaczego? Tata mówił mi wyłącznie miłe rzeczy. - Masz dobre zęby, Katherine Mary McDowell – zaczęła przedrzeźniać jego sposób mówienia. – Nie masz pojęcia, co to za skarb, dobre kości i zęby. – Zaśmiała się. – Mówił to tak, jakbym była jakąś kobyłą. Znowu się uśmiechnął, a Kate po raz kolejny przypomniała sobie tego chłopaka, w którym kochały się wszystkie dziewczyny z Tulane. – Nie ma co, twój ojciec zawsze umiał znaleźć właściwe słowa... – Oj, tak. – Westchnęła. – Chodź, pomóż mi. Nie leń się. Potrząsnął głową i jeszcze intensywniej zaczął przyglądać się żonie. – Kate – powiedział czule. – Wielu się o ciebie starało, również Luke, ale to ja cię zdobyłem. Jak zwykle kiedy wspominał ich wspólnego przyjaciela, Luke’a Dallasa, poczuła jednocześnie tęsknotę i ciężar winy. Kiedyś stanowili nierozłączną trójkę przyjaciół, a Luke był dla Kate prawdziwym powiernikiem i doradcą. To u niego szukała pocieszenia, gdy działo się coś złego. W tamtych latach był jej bliższy i droższy niż Richard. Lecz zniszczyła tę przyjaźń jednym bezmyślnym gestem. Zawstydzona opuściła głowę i ponownie zaczęła zbierać filiżanki i talerze. – Upiłeś się – mruknęła. – I co z tego? Przecież nie muszę prowadzić. – Skrzyżował ręce na piersi. – Nie zaprzeczysz chyba, że Luke się w tobie kochał? – Byliśmy przyjaciółmi. – I nikim więcej? Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Wszyscy byliśmy wówczas przyjaciółmi. Szkoda, że to się zmieniło. Mąż przez moment obserwował ją w milczeniu. Po chwili jego rysy znowu złagodniały i stały się mniej ostre. – Jesteś wymarzoną żoną dla polityka. Uniosła lekko brwi. – Jest pan pewien, panie prokuratorze okręgowy? Moje pochodzenie pozostawia wiele do życzenia. – Już nie. Przecież wyszłaś za mnie! A poza tym masz wszystko, co trzeba: klasę, styl, inteligencję... Postawiła brudne naczynia na tacy i zajęła się pozostałymi. Richard zapewne miał rację. Małżeństwo sprawiło, że otworzyły się przed nią drzwi najznamienitszych rodzin Nowego Orleanu. Nie potrzebowała ani dobrego pochodzenia, ani pieniędzy, żeby to osiągnąć. Po raz drugi tego wieczoru pomyślała o darach od losu. Niewątpliwie było za co dziękować. Miała kochającego męża, piękny dom i własną kawiarnię, ,,Uncommon Bean’’, którą uwielbiała, a także swoje witraże i mnóstwo pieniędzy. Wszystko, czego potrzebowała i co mogło dać jej szczęście. – Przepraszam, że wspomniałem Luke’a – odezwał się w końcu Richard. – Jakiś diabeł we mnie wstąpił, czy co.