jesli chodzi o pamiec, wszystko wróci. Miała pani wstrzas
mózgu i była w spiaczce przez dłu¿szy czas. Dla mózgu to szok. - Usmiechnał sie szeroko. - Ale wszystko powinno sie pani przypomniec. - Kiedy? - spytała goraczkowo. Tak bardzo chciała usłyszec, ¿e wszystko bedzie w porzadku. - Tego, niestety, nie umiem przewidziec. - Doktor Robertson zmarszczył brwi i potrzasnał głowa. Jesli to nie nastapi szybko, pomyslała, strace rozum - a w ka¿dym razie to, co jeszcze z niego zostało. - ¯ałuje, ale nie umiem odpowiedziec na to pytanie. - Ja równie¿. - Musi pani uzbroic sie w cierpliwosc. Dac sobie czas. - Chyba mam ju¿ dosc słuchania o czasie i cierpliwosci? - Mo¿e zna pani sama siebie lepiej, ni¿ sie pani wydaje. - Problem w tym, doktorze - odparła Marla, patrzac mu prosto w oczy - ¿e ja zupełnie siebie nie znam. Zgodnie z zapowiedzia do pokoju wpadła pielegniarka, szybko obmyła Marle gabka i poprawiła posciel. Wyszła, gdy tylko przybyła rodzina Marli w pełnym składzie. Usmiechy, usciski i całusy ze strony tych ludzi wydały jej sie wymuszone. Wszyscy bez wyjatku byli dla niej obcy. Marla usmiechneła sie z przymusem, choc nie było jej wcale do smiechu, i goraczkowo usiłowała przypomniec sobie tych ludzi, ale bez skutku. Tak jak wczesniej ich głosy, tak teraz twarze nie obudziły w niej ¿adnych wspomnien. - Jak dobrze, ¿e znowu jestes z nami - powiedziała jej tesciowa, przykładajac chusteczke do kacików oczu. Drobna kobieta o włosach ufarbowanych na kolor dojrzałych moreli. 67 Miała na sobie pantofle na wysokich obcasach w tym samym kolorze co torebka, popielaty wełniany kostium, perłowoszara, jedwabna bluzke i długi szal w odcieniach złota i czerwieni. - Dziekuje. Eugenia odchrzakneła, wyraznie wzruszona. - Ten wielki dom bez ciebie wydawał sie bardzo pusty. Marla poczuła, ¿e oczy jej wilgotnieja. Cissy zło¿yła na policzku Marli obowiazkowy pocałunek i szybko sie cofneła. Wysoka jak na swój wiek, smukła i ubrana na czarno od stóp do głów. Miała lekko opalona skóre, gdzieniegdzie poznaczona wypryskami, których nie zdołała ukryc pod makija¿em, i oczy obwiedzione grubymi czarnymi kreskami. - Czesc - odezwała sie niepewnie. - Czests. - To było wszystko, co udało sie Marli wydobyc spomiedzy scisnietych zebów. Ta dziewczyna jest jej córka? Dlaczego wiec nic nie czuje, dlaczego nie ma ¿adnych wspomnien z nia zwiazanych... zupełnie ¿adnych? Co stało sie ze struna miłosci macierzynskiej w jej sercu? Dlaczego nie pamieta jej narodzin ani przewijania niemowlecia, ani poobijanych kolan, ani wypadania mlecznych zebów, ani bólu, jakiego doznała, słuchajac o jej pierwszej, dziewczecej pora¿ce? To wszystko musiało sie wydarzyc, ale Marla nie mogła sobie przypomniec niczego, co miało zwiazek z jej ¿yciem. Czuła wewnatrz pustke. To było przera¿ajace.